Co mnie kręci, co mnie podnieca ;-)


Kiedyś wydawało mi się, że jestem bardzo odważna i chętna do sprawdzania się w ekstremalnych warunkach. Im bardziej szalony pomysł, tym bardziej byłam na tak. 
Motocykl? Ekstra! Prawo jazdy zrobiłam w ekspresowym tempie, egzamin kategorii A był najlepszym i najfajniejszym  egzaminem, jaki miałam w życiu. Potem zakup motocykla, główny wyznacznik- musiał być żółty ;). Był to ścigacz z owiewkami, który w ogóle nie współpracował ze mną, albo ja z nim, albo po prostu moja wyobraźnia nie ogarniała tego, jak motocykl może skręcać, kiedy całe żelastwo w postaci owiewek stoi w miejscu. No dobrze, zawrotne prędkości na początku nawet mi się podobały, ale z czasem im bardziej widziałam zagrożenie w postaci innych kierowców, a potem w postaci braków mojego doświadczenia w jeździe, tym bardziej traciłam frajdę z przejażdżek. Może to rozsądek, nie wiem.Koniec końców przerzuciłam się na zajebistą Vespę o pojemności 300 i jest piękna, wygodna i wolniejsza ;).
Skok ze spadochronem- całe życie o nim marzyłam. Pracowałam w miejscu, gdzie za super wyniki w pracy można było być wynagrodzonym wybranym przez siebie prezentem – była tam również możliwość wyboru skoku ze spadochronem. Nie musze wspominać, że zrobiłam wszystko, byle tylko to zrobić.
Miejsce skoku- pod Warszawą, małe lotnisko. Zabrałam swoje psiapsióły by dodawały mi otuchy, na miejscu rewelacyjna ekipa pozytywnie zakręconych wariatów wyjaśniała nam specyfikę i technikę skoku, nie omieszkając żartować sobie z biednych wystraszonych żuczków.
Do samolotu, gotowi, start! Siedząc w tym malutkim samolocie, obudowanym naokoło chyba plastikowymi oknami, kilkaset metrów nad ziemią, tak baaaardzo chciałam zawrócić. Widoki nieziemskie, ale gdy po kolei ludzie zaczęli wyskakiwać, to mnie ogarniała coraz większa panika.
Przyszła nasza kolej, nasza- bo skakałam w tandemie. Gdy już usiedliśmy na brzegu samolotu, jedyne, co przychodziło mi do głowy to głośne NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!
wtedy skoczyliśmy. Właściwie Pan, z którym skakałam wyskoczył, a ja razem z nim ;). Wspaniałe doświadczenie, rozumiem, że może to być mega pasją dla odważnych osób, ale ja po tym, jak już wylądowaliśmy wiedziałam, że był to mój pierwszy i ostatni raz :).

Taka jestem odważna. 

Podobnie było z kitetsurfingiem, którego bardzo chciałam się nauczyć po tym, jak zobaczyłam skaczących i fruwających z latawcem kilka metrów nad wodą ludzi. Do czasu, aż przeszłam kilka godzin kursu, gdzie już, już powinnam stawać na desce- odpuściłam.
Odpuściłam, bo bałam się, że w kogoś wjadę, wlecę, ktoś mi zrobi krzywdę. A chodzi tu głównie o strefę mojego komfortu, której nie chciałam przekroczyć.
Ale(mój ulubiony ostatnio wyraz- kasownik), nie o tym dzisiaj.
Dzisiaj o tym, że wcale nie te najbardziej szalone i odważne rzeczy i zdarzenia powodują, że moje serce się raduje, że bije szybciej, że mówiąc potocznie „jaram się”. Jakiś czas temu chodząc po  sklepach z ciuchami miałam podobny stan „podniecenia” i radości, teraz rzeczy materialne jakoś w ogóle nie trafiają do mojego serducha. 

Dzisiaj przeglądając fotki podróżników na Instagramie,przeglądając „tarvelerskie” gazety, książki, czuję niesamowite wręcz podniecenie i radość. 
Nic innego nie poprawia mi samopoczucia jak oglądanie zdjęć z poprzednich podroży. 
Uwielbiam słuchać relacji „travelersów” wariatów, którzy rzucili wszystko, lub tylko trochę ;) i wyjechali w podróż. 

Może to nieskromnie zabrzmi, ale uwielbiam wracać do swojego instagrama, wrzucać tam nowe fotki i przeglądać stare. Kocham ten swój swego rodzaju pamiętnik, bo wiem, że w takich chwilach, gdzie podróżuję czuję tylko i wyłącznie błogie szczęście. 
Nieważne, czy to egzotyczne kraje, czy polskie Mazury. Podróżowanie to najpiękniejsza rzecz, jaka mnie spotkała w życiu, i tylko tego do szczęścia mi potrzeba J.
Dwa, trzy dni przed każdym wyjazdem czuję podekscytowanie, radość i nic nie jest w stanie mi zepsuć humoru. Już nie mogę jeść(jak przed spotkaniem z facetem, który mi się podoba ;) ). Myślę tylko o tym, co zabrać, co zobaczyć, żeby niczego nie przeoczyć. Zastanawiam się, jakich ludzi poznam, co zobaczę, co zjem, co przywiozę tym razem na pamiątkę, ile przygód mnie czeka i jakich głupot narobię(to nieuniknione;) ).
Dlatego wiem, że to jest to, co chcę robić w życiu dopóty, dopóki będę mogła. To jest to, na co pracuję, po co żyję. To podróże są moją motywacją do nauki, do rozwoju, do czytania o nowych, niesamowitych miejscach.

I o tym będę pisać.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Sajgon w Delcie Mekongu i nie tylko.

Wietnam- początki :)

Hello 2020!